„Biblia webwritingu” – intrygi, pościgi i kwadrygi

Dariusz Puzyrkiewicz w nowej książce pt. „Biblia webwritingu” dzieli się sposobami na tworzenie angażujących tekstów, z którymi czytelnik zapozna się do ostatniego zdania. Czy to oznacza, że po przeczytaniu tej książki moja recenzja będzie trzymać Cię w napięciu niczym jeden z kryminałów Remigiusza Mroza? Przekonajmy się ;).

 

„Biblia webwritingu”– krótko i na temat

Jeśli liczysz, że „Biblia webwritingu. Jak pisać teksty w czasach, gdy sztuczna inteligencja robi to szybciej i nikt ich nie czyta, bo wszyscy wolą wideo” to opasłe tomiszcze wypełnione wiedzą o pisaniu od podstaw, możesz się rozczarować. Książka jest dość krótka, w przeciwieństwie do tytułu, ale za to równie konkretna. Stracisz nieco, odbębniając ją w jeden wieczór. To bardziej zeszyt ćwiczeń niż teoretyczny podręcznik.

Znajdziesz tu autorskie metody pisania i znane copywriterom formuły, ale z twistem (np. zmodyfikowana AIDA). Dzięki temu książka wnosi sporo do życia twórcy treści nawet z długim stażem. Może być nieocenioną pomocą w resecie stylu, gdy do tekstów wdziera się sztampa. Nowe sposoby i odświeżone spojrzenie na treści pomogą Ci przełamać schematyczność.

A, i z góry uprzedzam. Ta lektura nie da Ci wskazówek związanych z optymalizacją tekstów pod SEO. Wydaje się to nieco dziwne, skoro webwriting tyczy się typowo pisania do sieci. Skąd taka decyzja? Książka ma Cię nauczyć, jak budować i utrzymywać uwagę czytelnika na treści strony internetowej. Pokazuje, jak pisać, żeby internauta zapoznał się z całą publikacją, a także wykonał zamierzoną przez Ciebie akcję. Algorytmy schodzą na dalszy plan.

 

Zdjęcie książki „Biblia webwritingu” autorstwa Dariusza Puzyrkiewicza.

Źródło: własne

 

Na początku były frapujące teksty

Zaczyna się z grubej rury. Mianowicie autor proponuje… pisanie clickbaitów. I już pewnie przed oczami masz nagłówki sortu „Nie śpię, bo trzymam kredens”.

No cóż, nienawidzimy ich z prostego powodu – bo działają na każdego. Wykształcenie czy wiek jest tu bez większego znaczenia. Możesz być profesorem nadzwyczajnym od kosmicznych technologii, a i tak prędzej czy później złapiesz się na tego typu nagłówek. Zrobisz to z czystej ludzkiej ciekawości. I nie ma w tym nic złego. Działają one na mnie, na Ciebie i na Dariusza Puzyrkiewicza. 

Ba! Ostatnio wyświetlająca mi się seria proponowanych artykułów na Facebooku typu: „Nigdy więcej nie dodawaj tego składnika do rosołu. Niszczysz nim swoje zdrowie”*, to była prawdziwa lekcja charakteru. Raz kliknęłam, przy czterech innych się powstrzymałam, a przy kolejnym zablokowałam stronę, żeby nie kusiło.

Czy tego chcemy, czy nie – wobec tego rodzaju tekstów trudno nam przejść obojętnie. To dlatego warto wykorzystać ich moc oddziaływania na człowieka. Zresztą w książce jest dobrze wytłumaczone, skąd bierze się nieodparty urok clickbaitów. Poza tym w tej części znajdziemy w sumie 6 różnych pomysłów na wzbudzanie ciekawości.

Z minusów – to właśnie w rozdziale o zaciekawianiu znajduje się jedyny przypis na dole strony. W całej książce. Podejrzewam, że to po prostu błąd i przypisów miało nie być. A szkoda, bo autor podaje różne źródła w treści. Przypisy i bibliografia z pewnością ułatwiłyby ich wyszukiwanie.

 

Zbuduj intrygę godną Agathy Christie i utrzymaj zainteresowanie sięgające dalej niż pierwszy nagłówek

Clickbaitowe nagłówki to jedno, ale za nimi ma następować treść, która nie rozczaruje czytelnika. Skoro rozgrzewasz ciekawość, to musisz ją też zaspokoić. W tym wypadku dla internauty nie ma nic gorszego niż poczucie straty czasu. Dlatego w kolejnym rozdziale autor sprzedaje swoje patenty na utrzymanie zainteresowania.

Pisze o budzeniu emocji. Pokazuje najważniejsze części składowe bestsellerowych książek. Między innymi zachęca do budowania intrygi. Przedstawia
7 modeli, do których możemy dopasować konflikt, którego stroną będzie nasz klient. No bo kto nie doczyta do końca historii o sobie samym?

Nasz klient-bohater może ruszyć w pościg za czymś utraconym czy też uciekać przed nieuniknionym. Ta część pokazuje storytelling w kontekście opisywania produktów lub usług. Autor w każdym proponowanym modelu pokazuje przykład zastosowania.

 

A (prawie) na koniec – zaskoczenie x 2!

Po pierwsze „Zaskoczenie” to nazwa rozdziału książki. Jest to ostatni etap przed wygładzaniem tekstu i poprawkami (które też są ważne, dlatego podpowiedzi dotyczące redakcji tekstu znajdziesz na końcu „Biblii webwritingu”).

Wywołanie zaskoczenia u klienta ma zwieńczyć całą podróż czytelniczą… jego działaniem. To czas na użycie kontrastów i innych technik, które pokażą odbiorcy, że brak decyzji to też decyzja. A w dodatku zła decyzja ;). Przecież sam fakt, że ktoś przeczyta treść, nie jest zwykle celem strony internetowej. Tekst ma wywołać jakąś akcję – zapis na newsletter, zakup, zapytanie ofertowe itd.

Drugie zaskoczenie to słowo „kwadryga”. W użyciu widziałam je chyba jedynie w roli zgadywanego hasła w krzyżówce. Tutaj to wyraz składowy nazwy „kwadryga klienta” – bardzo fajnej metody na zebranie do kupy danych o pragnieniach i frustracjach konsumentów. Jeśli masz na czytelniczej liście odhaczoną „Biblię content marketingu”, to pewnie kojarzysz temat. Oczywiście dowiadujemy się też, co z taką wiedzą potem zrobić.

 

Podsumowanie po przeczytaniu „Biblii webwritingu”

Dariusz Puzyrkiewicz ze swoim czytelnikiem komunikuje się bez ogródek. Pozwala sobie na balansowanie na granicy „standardowej komunikacji”. A nawet na jej przekroczenie. Do porzucenia ostrożności w pisaniu zachęca też swoich czytelników. Odniosłam wrażenie, że przez cały tekst chciał mi powiedzieć – „Ej, skoro wydali moją książkę, w której napisałem o kiju w wiadomym otworze, to czemu Ty nadal boisz się swobodnie pisać?”.

Możesz nie zgadzać się z niektórymi pomysłami autora (np. temat clickbaitów), ale szczerze uważam, że każdy znajdzie tam co najmniej kilka inspiracji, które wzbogacą przyszłe teksty. Jeśli w trakcie czytania wykonasz polecenia z książki, to z pewnością skończysz lekturę z gotowym tekstem. Zgromadzisz też bazę pomysłów dla kolejnych treści. Poza tym taka równoległa praktyka pomoże Ci lepiej zapamiętać wskazówki. 

Dużym plusem jest to, że ogólnie w swojej serii książek autor nadaje konkretne nazwy swoim technikom, co znacząco ułatwia ich zapamiętanie. Na przykład akronim KLIK od słów Konkret, Luka Informacyjna, Korzyść.

Poza tym rozdziały mają podsumowania, w których znajdziemy najważniejsze informacje z danego działu. Między innymi jest tam spis metod i pojęć wprowadzonych przez autora. Dzięki temu zrobisz sobie szybką powtórkę bez utraty czasu na wertowanie książki. 

W treści znajduje się dużo przykładów, również tekstów reklamowych o produktach autora, lub historie z życia wzięte (np. ze szkoleń, współpracy). Uznaję to za atut, bo wolę to niż mgliste tłumaczenie. Zakładam jednak, że niektórzy pewnie będą to rozpatrywać pod kątem przechwałek lub reklamy kursów. A nawet jeśli tak jest, to... czemu nie? 

Pamiętaj, że „Biblia webwritingu” nie zawiera wskazówek SEO. W związku z tym podpowiedzi dotyczące pisania nagłówków mogą nieco zbijać z tropu. Jeśli optymalizujesz daną treść pod wyszukiwarkę, musisz dostosować tekst powstały za pomocą metod z książki do dobrych praktyk SEO, np. dodać słowo kluczowe w odpowiednich miejscach.

Dzięki książce przypomniałam sobie czasy, gdy jeszcze się nie znało za bardzo na seło i pisało, jak w duszy grało. To była też dobra powtórka z ważnych zasad pisania. Na pewno też postaram się wprowadzić do swojego arsenału część copy-trików z „Biblii webwritingu”. Albo idąc za radą autora – wypróbuje je „na brudno” i zobaczę, czy komputer spłonie ;).

 

*Szkodliwa w rosole była opalana cebula.

Autor

Katarzyna Żołna's picture

Katarzyna Żołna

Zajmuje się tworzeniem treści w SEMSTORM. Swoje doświadczenie związane z content marketingiem zdobywała podczas pracy jako specjalista, a następnie koordynator zespołu e-commerce w jednym ze sklepów z branży wyposażenia wnętrz.

Przeczytaj także

Komentarze